Anna Monika Kowalik
Ilustracje: Aleksandra Morawska

czwartek

Przeprowadzka Państwa Bobrów




MARYSI ALUSI ANTOSIOWI
I BOGUSI

Pewnego razu w szemrzącym potoku zamieszkała rodzinka bobrów.
Tato- Pan Bóbr- miał najładniejsze spośród wszystkich bobrów zęby- długie i żółte. (Pani Bobrowa patrzyła na nie z zachwytem.)
Mama – Pani Bobrowa- uwielbiała zażywać kąpieli. Potrafiła spędzać w wodzie wiele godzin. Długo też zajmowała się pielęgnacją swojego brązowego futra i pokrytego łuskami ogona. Lubiła, gdy ładnie się błyszczał pośród ziół

ojcowskiej łąki. Przede wszystkim jednak z przejęciem troszczyła się o dzieci.
Córeczka i synek tej pary to Misia i Norek- dwoje łobuziaków, z którymi rodzice- jak to rodzice- mieli dużo radości i kilka trosk.


Życie tej rodzinki płynęło swoim zwykłym, bobrowym rytmem: od wieczora do rana, bo bobry w dzień zwykle śpią.
Tato od zmroku zabezpieczał wejście do chatki bobrów nazywanej żeremiem. Domek ten znajdował się na brzegu potoku, ale wejście do niego było zalane wodą, tak by żaden z niechcianych gości nie mógł go odnaleźć. Tato

pilnował, aby zawsze była ponad wejściem woda. Im głębsza- tym lepiej. Dlatego każdego wieczora wyruszał na brzeg rzeki. Znajdował drzewo i pracowicie ogryzał go dookoła swoimi mocnymi zębami. Misia i Norek uwielbiali patrzeć jak tato robi z drzewa zaostrzoną kredkę. Misia zresztą myślała, że tatuś specjalnie dla nich wyczarowuje zębami kredkowy plac zabaw.
Gdy ogryzione drzewo upadało w poprzek rzeki-

Norek tylko na to czekał. Od razu wdrapywał się na kłodę i obserwował, jaki opór stawia wodzie. Lubił przy świetle księżyca strącać nosem listki do strumyka i patrzeć jak chwilę tańczą na nim, potem zrywają się gwałtownie z nurtem, aż nagle zatrzymują się na przewróconym do wody drzewie.



Czasem Norek robił też wyścigi dwóch patyków, albo obserwował różne „skarby”, które zatrzymywały się na przewróconym pniu. Tata go przed nimi przestrzegał. Mówił, że to nie skarby i że należą do ludzi.


Praca nad zalepianiem mułem szczelin pomiędzy drzewami zajmowała równie dużo czasu, jak spuszczanie drzew do wody. Ale opłacało się czekać! Gdy Pan Bóbr kończył pracę, woda spiętrzała się najpierw groźnie, a potem łagodnie zaczynała rozlewać poza tamę. Misi przechodziły wtedy ciarki po grzbiecie, bo przypominało to trochę przepełniony wodą zlew, którego woda sączy się na podłogę.



Rzeka stopniowo zalewała łąkę. To dopiero była zabawa! W najgłębszym miejscu, tu, gdzie jeszcze kilka tygodni temu płynął leniwie zimny strumyk, zrobił się basen, w którym Norek i Misia nurkowali do utraty tchu. Bobry mają masywny ogon, który przypomina wiosło. I to dzięki niemu- tak jak ryby dzięki płetwom- mogą pływać łatwo, przyjemnie i w wybranym przez siebie kierunku.
Misia zwykle płynęła wolniej niż Norek, dlatego szczególnie dbała o błonę pomiędzy palcami u nóg, gdyż uważała, że dzięki niej mocniej zagarnia wodę i płynie szybciej.
Mama również wychodziła do pracy każdego wieczora. Jeśli nie pomagała tacie, to zajmowała się drążeniem podziemnych korytarzy, które prowadziły do żeremia. Potem – jak wszystkie mamy- sprzątała. Miała mnóstwo pracy. Z każdym tygodniem przybywało przecież coraz więcej tuneli.
Dlatego, Pani Bobrowa chciała, aby w kopaniu pomagał jej synek. Norek w zasadzie lubił tę pracę, bo wyobrażał sobie, co będzie kiedyś, gdy z korytarzy powstanie tajemniczy labirynt, ale po prostu mu się nie chciało.
- Zaaaraz- mówił niechętnie. Odpowiadał tak dotąd, aż zrezygnowana mama dawała mu spokój.
Mama poprosiła też Misię, ale Misia mówiła na przykład:
- A dlaczego ja? Teraz nie moja kolej. Norek może sobie ciągle pływać, a ja muszę pomagać? To niesprawiedliwe!- dodawała nadąsana, więc Pani Bobrowa najczęściej sama brała się do pracy.
-Właściwie, sama wykonam to szybciej i lepiej. Żeby tylko nic złego sobie nie zrobili w tym czasie, kiedy obydwoje jesteśmy zajęci- i z trwogą zerkała na swoje pociechy.


O północy szli razem na posiłek. Z przygotowaniem jedzenia nie było zresztą specjalnych problemów, bo przysmakiem całej bobrowej rodzinki była zielona soczysta trawa oraz rośliny wodne, których w pobliżu było przecież mnóstwo. A na deser chętnie chrupali gałązki młodych drzew- przysmakiem oczywiście były te z wierzby. Potem znów wracali do swoich zwykłych zajęć.
Nad ranem, zmęczona trudami codziennego dnia bobrowa rodzinka – rodzice pracą, a dzieci zabawą- błogo pochrapywała w swoim domku.

Pewnego razu wydarzyło się jednak coś, czego się nikt nie spodziewał. Wieczorem, kiedy Tato Bóbr przebudził się i wyszedł przed żeremie, by rozpocząć nową noc pracy, ze zgrozą zauważył, że wejście do domku jest ponad powierzchnią wody. Zdziwił się, że woda w rzece opadła tak bardzo, że odsłoniła wejście. Początkowo sądził, że popełnił jakiś błąd w budowie zapory. Z bijącym serduszkiem pobiegł ją obejrzeć. Okazało się, że tamy nie ma w ogóle.
- To człowiek…- pomyślał Pan Bóbr- wszedłem na jego terytorium.
- Cóż – westchnął głęboko- będziemy musieli się przenieść.
Trzeba przyznać, że Pan Bóbr nie ubolewał za długo nad stratą, za to najbardziej zaczął się martwić jak wiadomość o zniszczeniach i przeprowadzce przyjmą dzieci i żona.
Rzeczywiście, Pani Bobrowej łzy zakręciły się w ślepkach.
- Tyle pracy na marne- powiedziała rozżalona.


Dzieci milczały, czując, że stało się naprawdę coś naprawdę ważnego. Wszyscy w wielkim smutku poszli obejrzeć zniszczoną tamę.

Kiedy już oswoili się z widokiem strat, Norek nieoczekiwanie trochę drżącym głosem powiedział:
- Tatusiu, pamiętasz, czasem mówisz, że… „nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło”. Wiesz, znów czeka nas przygoda budowania tamy. Tym razem będę Ci więcej pomagał, obiecuję.
-Ja też , mamusiu- dodała cichutko zawstydzona Misia.
-Dzieci kochane, przecież to nie wasza wina! Takie rzeczy się po prostu zdarzają! – szybko zareagowała mama i objęła mocno dzieciaki- Nie zamartwiajcie się. Damy radę!
-No pewnie, że tak. Budowanie tam to przecież nasza specjalność!
- A ja, a ja… wykorzystam tę przeprowadzkę na solidna naukę konstrukcji tam, wznoszenia żeremi i drążenia korytarzy – powiedział jeszcze zupełnie poważnie Norek- bo… może kiedyś nasza rodzina będzie bardzo liczna i może wtedy będę chciał z żoną opuścić Was i wybudować własny dom.


Misia zachichotała, mama mrugnęła porozumiewawczo okiem do taty, a tata mocno przytulił swojego mądrego synka. Myśl o przeprowadzce przestała już być taka straszna. Rodzice zaczęli dyskutować, w jakie miejsce należy się przenieść. Tato proponował drugi koniec Doliny Prądnika – Prądnik Korzkiewski- miejsce zaciszne i odległe od centrum, ale mama z przymkniętymi oczami powiedziała- Marzę o mieszkaniu u podnóża Góry Koronnej, naprzeciwko Krakowskiej Bramy, w samym sercu Ojcowa. Tam jest tak pięknie.


Tak to uczucie smutku odpłynęło w dal wraz z szumiącą wodą potoku, bo dzieci najlepiej umieją pocieszyć strapionych rodziców, a rodzice strapione dzieci. A Wy też pewnie dobrze o tym wiecie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz